Chciałabym
by dzisiejszy felieton nie ociekał patosem niczym frytka tłuszczem,
ale zobaczymy ile uda się zdziałać w tej kwestii. Bo to sprawa
dosyć istotna, która chodzi za mną od wakacyjnej pełni w
Koziorożcu.
Od
dawna zastanawia mnie lęk przed okultyzmem, czy ogólnie ezoteryką.
Niektórzy twierdzą, że to narzędzia, nad którymi pieczę
sprawuje sam Szatan. Najbardziej mnie dziwi, gdy słyszę takie
komentarze, lub nieco podobne, padające z ust...samych ezoteryków.
Szczególnie tutaj okultyzm się kojarzy z czymś takim lepkim,
prawie satanizmem, a już na pewno ze składaniem ofiar z małych,
słodkich kotków na cmentarzu w środku nocy. Mamy podział na Jasną
Stronę Mocy i Ciemną, a to wszystko, co przynależy do tej drugiej
jest nekromancją, Belzebubem i zabawą z demonami. A przynajmniej
tak twierdzą zwolennicy Jasnej Strony Mocy.
Wiecie,
jestem już zmęczona tą dychotomiczną narracją mającą korzenie
w tradycji judeo-chrześcijańskiej. Mamy Światło i mamy Ciemność.
Takie to proste. Ale czekajcie, zaraz zaraz, czy czasem Archanioły
nie są tak naprawdę okrutnym wojskiem Jahwe uzbrojonym po zęby? A
Lucyfer nie był pierwszą siłą buntującą się by dać ludzkości
światło? Może lepiej nie wnikać w detale, bo zaburzy to nasz
obraz świata i co wtedy.
Nie
mam żadnej odpowiedzi zero-jedynkowej. Bo rzeczywistość nie jest
czarno biała. Tylko dlaczego dostaje się po dupie Bogu ducha winnym
tarocistom? Czy za tarotem stoi wielki, przepotężny demon, który
odpowiada tarocistom na ich pytania i to od niego czerpią oni swoją
wiedzę? Zaraz, zaraz, znam skądś ten argument. Sformułował go
żyjący na przełomie IV i V w. wielki teolog i filozof, święty
Augustyn. W tamtych czasach Kościół miał problem z magią. Ale
nie z każdą, tylko z taką, którą uważano za demoniczną.
Astrologia, będąca wówczas synonimem astronomii, radziła sobie
całkiem nieźle. Wprawdzie prognozowanie było już na krawędzi
demoniczności, ale medyczna czy astrometeorologia, czy mundalna,
były powszechne i cenione przez ojców Kościoła. Magia naturalna
również pełniła ważną funkcję i była szanowana. Dopiero tam,
gdzie wchodziły w grę konotacje z nieczystymi siłami pojawiały
się wątpliwości.
Stygmatyzacja
magii mocniej wiąże się z wiekiem XV i rozwijającym się
protestantyzmem. To właśnie ten odłam chrześcijaństwa wprowadził
najwięcej zamieszania w świecie ezoteryki i ma na koncie najwięcej
magicznych istnień. Wówczas zaczęło się rozwijać zjawisko
„diabolizacji” czarownicy. Chrześcijaństwo by uchronić się i
umocnić swą pozycję, negowało i przedstawiało jako ciemne, to co
mogło je osłabić. Widać to szczególnie, gdy spojrzymy na to, co
wyrabiali misjonarze. W ich relacjach obce kultury były niskie i
prymitywne, a chrześcijaństwo oczywiście lepsze. W tych narracjach
nie ma jednak traktowania magii jako nieprawdziwej, a zakłada się,
że ona istnieje i ma potężną moc, której na dodatek należy się
bać.
Proces
stygmatyzacji i diabolizacji magii osiągnął punkt kulminacyjny w
XVII wieku. Nie dość, że ezoterykom dostało się od Kościoła
(indeks ksiąg zakazanych, pogromy), to jeszcze świat nauki pokazał
Wiedzy Tajemnej środkowy palec. Nauka odwróciła się od ezoteryki,
z którą łączyła ją wcześniej symbiotyczna więź. Badacze
stwierdzili, że empiryzm, racjonalizm i sceptycyzm to jest
najważniejszy dogmat. To oczywiście są bardzo skomplikowane
procesy, a ja staram się je ścisnąć w trzech zdaniach, co jest
tak trudne jak pakowanie walizki, do której chcemy wszystko upchnąć,
a ona już dawno się nie zamyka.
Te
procesy bardzo mocno naznaczyły nasze potoczne myślenie o magii i
czarach. Mimo, iż nieświadomie część z ludzi ma w swoim życiu
elementy rytuałów, o których może sobie nawet nie zdaje sprawy
(„odpukać w niemalowane”, „tfu tfu na psa uroki”), to jednak
magia kojarzona jest z zabobonem lub demonem. Nie jest czymś
naturalnym, tylko paranormalnym, nadnaturalnym, obcym, pogańskim –
to jest dyskurs niszczący magię, którym od wieków byliśmy
faszerowani jak kaczki, z którym ma być foie gras. I takie
myślenie jest bardzo ciężko wykorzenić i przyjąć, że jest to
coś naturalnego i oczywistego. Stąd już tylko krok od zbiorowej
fobii i potępiania tego, co nie pasuje nam do naszej wizji świata.
Krok od rąbania kart tarota siekierą, czy od bojkotowania czyjegoś
wykładu.
Można
zrozumieć skąd się biorą te lęki i jak głęboko są w ludziach
zaszczepione. Tak jest z lękiem dotyczącym magii, czy tarota. Ale
nie oznacza to, że przekonania powodujące te emocje są prawdziwe.
Zapieram się nogami i rękami by unikać wchodzenia w metafizykę i
kwestię istnienia demonów. Serio. Powiem tyle: tarot to nie są
tylko karty. Nie. To dużo więcej. Możemy polecieć Jungiem i
powiedzieć, że skoro widzisz w tarocie demona, to znaczy, że
projektujesz na niego swoje własne śmieci mentalne. Możemy
polecieć Freudem i powiedzieć, że skoro widzisz w tarocie demona,
to za mało dostałeś w dzieciństwie miłości od matki. Możemy
polecieć też Buddhą i powiedzieć, że wszystko jest wytworem
umysłu, a demony nie istnieją od niego niezależnie. Możemy też
polecieć Kantem i powiedzieć, że to wszystko bzdury.
Niezależnie
od tego, którą narracje wybierzemy, powinniśmy pamiętać, że to
tylko model, a nie jedyna obowiązująca prawda, którą należy
narzucić innym. A najlepszą ochroną przed demonami jest śmiech,
dystans i nie wierzenie, że one istnieją.