Wyobraźcie
sobie młodą dziewczynę z Saturnem, Marsem i Antaresem
na Ascendencie w Strzelcu. A teraz nieco niższą, drugą, z Marsem i
Plutonem na MC w Skorpionie. Te dziewczyny poznały się na początku
studiów i z racji koniunkcji Wenus w Wodniku, zakolegowały się.
Początkowo znajomość była dla nich mobilizująca, ale z czasem
zamieniła się w niezdrową walkę i rywalizację o to kto jest
lepszy, ma więcej osiągnięć, grantów, stypendiów, konferencji i
publikacji. Po uzyskaniu tytułu magistra obie oczywiście zaczęły
pracę na uczelni – jednak rywalizacja wówczas stała się już
maksymalnie niezdrowa i wynaturzona. Obie nie spały, pracowały
dzień i noc by się pokonać i być na pierwszym miejscu w
rankingach. Jeździły na taką liczbę konferencji, że aż trudno
uwierzyć, że ktoś ma na to energię. Pisały tyle tekstów, że aż
wstydziły się potem, że robiły to na ilość, a nie na jakość.
Saturnica
chciała udowodnić wszystkim, że jest najlepsza i coś warta,
Plutonica była żądna pieniędzy, tytułów, zaszczytów i władzy.
Ta historia oczywiście nie mogła skończyć się dobrze. Plutonica
wbiła Saturnicy kosę między żebra i Saturnica usunęła Plutonicę
z fejsbuka, telefonu i swojego życia. Dla tej osoby, która była
ascendentalnym Strzelcem, ta sytuacja była nie do wyobrażenia –
dlaczego ktoś posuwa się do zagrań poniżej pasa by osiągnąć
cel? Dla Strzelca niemoralność jest czymś, na co nigdy się nie
zgodzi i nigdy nie zaakceptuje. Saturnica postanowiła w miarę możliwości spróbować wycofać się
z wyścigu, odpuścić i poświęcić duchowemu życiu. Rozwijać
ezoterycznie, duchowo, medytować, uczyć się ziół, poznawać
astrologię. Nie porzuciła pracy na uczelni, ale przestało ją
interesować ściganie się z Plutonicą i wspinanie coraz wyżej. Przestała
śledzić co się dzieje u Plutonicy – wybaczyła jej, ale nigdy
nie zapomniała.
Niedawno
Saturnica przypadkowo spotkała Plutonicę. Ta druga mocno schudła,
była w bardzo kiepskim stanie. Przyznała się, że bierze garściami
leki psychotropowe, ma silną depresję, fobię społeczną,
agorafobię i jest wewnętrznie wypalona. Nieśmiało powiedziała,
że próbuje medytacji – krótkich, dziesięcio-minutowych. I że
uwielbia te chwile, gdy udaje jej się osiągnąć spokój i nie
myśleć.
Ta
cała historia, (może prawdziwa, a może zmyślona ;) ) pokazuje
idealnie negatywną manifestację karty, której boją się jedni, a
inni uwielbiają – Diabła. Diabeł jest kartą wieloznaczną. To
nie to, co prości Kochankowie mówiący o miłości, seksie,
relacji, czy Rydwan, który jasno i wyraźnie zapowiada sukces,
triumf i podróż. Z Diabłem tak łatwo nie jest, bo co talia, to
inne zrozumienie tej karty, aż w końcu człowiek głupieje i sam
już nie wie jak ją ogarnąć. Z jednej strony, jak w Thocie, mamy
rywalizację, ambicję, bardzo silną seksualność, kreatywną
energię. Z drugiej w RWS mamy uzależnienie, kompulsje,
przyjemności, które prowadzą do cierpienia, gdy z nimi
przesadzamy. Jak to więc jest z tym Diabłem? Jest zły, czy dobry?
Kreatywny czy destrukcyjny? A może to figlarny stwór, który nas
zaprasza do zabawy? I pyta: czemu jesteś taki poważny?
Ta
karta mówi o ambicji, ciężkiej pracy, pasji, wysiłku. Ale
jednocześnie o działaniach, które mogą nas zniszczyć – bo
żądza by brnąć coraz dalej, mieć coraz więcej, doznawać coraz
intensywniej, jest ogromna. Poza tym władza, adrenalina – to
wszystko uzależnia. Rywalizacja dostarcza emocji, które mocno
napędzają i sprawiają, że ciężko z tego zrezygnować. Przede
wszystkim Diabeł mówi o tym, co się dzieje w naszym umyśle – że
tam coś jest niedobrego, jakaś chciwość, żądza, nienawiść,
gniew, zazdrość, pragnienie, ignorancja, ślepy instynkt. I to nas
popycha do działań, które niekoniecznie są dla nas na dłuższą
metę dobre. Diabeł to też poczucie winy, chęć dominacji,
opętanie seksem, natrętne myśli, obsesje, kompulsje, bagaż
przeszłości, który gdzieś chcemy schować pod powierzchnię, ale
wychodzi na wierzch i boli. To współuzależnienie, albo zbyt
silna zależność od innych. A nawet może pokazać wampiryzm
energetyczny, toksycznych ludzi, którzy sycą się naszą energią.
Diabeł, to wszystko to, co odciąga nas od nirwany i trzyma mocno w
sansarze! Czyli to, co powoduje, że w naszych umysłach nie ma
przestrzeni, miłości, szczęścia, a jest całe stado splamień i
szkodliwych emocji i stanów mentalnych.
W
ramach mojego antycoachingu lekcja Diabła brzmi tak: nie musisz być
zwycięzcą, a najlepiej nie bierz udziału w żadnym wyścigu.
Idealnie jest nie dążyć do niczego, tylko cieszyć się bieżącym
momentem, rozkoszować się zapachem lipy i błękitem nieba.
Odpuszczać wszystko, co pojawia się w umyśle, szczególnie
natrętne narracje i myśli, które dotyczącą jakiejś walki z
kimś. Nie żyć w przeszłości, ani przyszłości, tylko być w
pełni tu i teraz. Zamiast siedzieć na karmicznej poduszce bólu,
żądzy, nienasycenia, łyknąć pigułkę spokoju i stabilności.
Diabeł może być kreatywną energią, twórczą, nieskrępowaną
siłą natury, może być outsiderem, który idzie swoją drogą,
albo kimś kto ma ogromną samoświadomość swoich negatywnych
wzorców i blokad, dzięki czemu może się od nich uwolnić.
Wystawia język, bo nie traktuje niczego poważnie – rzeczywistość
to żart, nietrwały sen, matrix. Do niczego nie lgnie, bo wie, że i
tak, wszystko się rozpadnie i pęknie niczym mydlana bańka. Tak
samo cieszy się z sukcesu, jak z porażki. I przede wszystkim jest
asertywny, olewa konwenanse i normy społeczne. Diabeł to też
proces uleczenia głębokich traum. Diabeł odsłania naszą mroczną
stronę, podaje na tacy nasz cień i karze nam się z nim zmierzyć.
Bez upiększeń pokazuje jacy jesteśmy.
Jego
dobra strona to umiejętność cieszenia się życiem, fascynacja
wszystkimi jego przejawami, nie wypieranie żadnego z jego aspektów.
W pozytywnej odsłonie mówi o osobie, która potrafi wyrażać swoje
pragnienia i niczego nie tłumi, buduje silne związki i mocne
relacje, osiąga sukces i korzysta z życia. To osoba, która jest
wolna, zrzuciła kajdany – uzależnień, konwenansów, ciężkich
relacji, wampirów energetycznych. Bo pozytywną odsłoną Diabła
jest wolność i uzdrowienie. Można to osiągnąć poprzez stopniową
naukę odpuszczania połączoną z relaksowaniem i stabilnością
ciała, ciszą oddechu i zgłębianiem przestrzeni umysłu. Jak pokazuje historią z Plutonicą, nawet najbardziej ambitne i żądne chwały osoby, prędzej czy później dochodzą do tego miejsca, w którym nic tak nie cieszy, jak chwila spokoju w umyśle.